14 stycznia – 3 lutego
Wrażliwość, spokój i ukojenie zmysłów – tego możecie się spodziewać odwiedzając wystawę.
Autorka zatytułowała ją “Cztery pory roku” i to niemal oczywiste, że zwiedzaniu będzie towarzyszyło nagranie, skomponowanego w 1720 roku, cyklu czterech koncertów Antonio Vivaldiego.
Autorka zatytułowała ją “Cztery pory roku” i to niemal oczywiste, że zwiedzaniu będzie towarzyszyło nagranie, skomponowanego w 1720 roku, cyklu czterech koncertów Antonio Vivaldiego.
O swojej pasji artystka pisze:
“Skąd się wzięło moje malowanie? Chyba uwarunkowane genetycznie. Mój dziadek Szczepan był amatorem malarzem. Jego obrazy olejne, akwarele przechowujemy w rodzinie jak relikwie. Do dziś pamiętam jego siwe włosy pokolorowane farmami olejnymi, ponieważ gdy się skupiał przy malowaniu wycierał w nie pędzle. Babcia strofowała go, że wygląda jak papuga. Ja już tego nie robię ponieważ dziś mamy rolki jednorazowych ręczników… Takie czasy. Niestety nie było mi dane podpatrzeć warsztat dziadka, ponieważ odszedł gdy byłam jeszcze dzieckiem.
W okresie szkolnym moją pasją była nauka, zwłaszcza przedmioty humanistyczne i przyrodnicze. Pewnie dlatego znalazłam się w Liceum o profilu mat – fiz. Zajęcia plastyczne miałam z profesor Elżbietą Rogalską, ale jakoś nie mogłyśmy znaleźć wspólnego malarskiego języka, bo zawsze słyszałam od niej: „za dokładnie”, i tak mi już pozostało. W międzyczasie lubiłam coś tam sobie pomalować. Deseczki, drewniane pojemniczki, łyżki itp. Po liceum szkoła zawodowa, czyli Akademia Medyczna i ślub z Waldkiem w 1981r. A potem praca, specjalizacje, jedynka i dwójka z interny, potem kardiologia i praca, praca. Szymona urodziłam pomiędzy dyżurami w 1984 roku.
O malowaniu pomyślałam gdy w 2014 roku podczas pobytu w Lublinie zobaczyłam obraz Henryka Weyssenhoffa ,,Łoś na trzęsawisku”. Patrzyłam na ten obraz i pomyślałam: „Muszę to mieć”. Aby mieć trzeba sobie to zrobić. I tak się zaczęło. Dopiero 4-ta wersja nadawała się do pokazania, ale obudziła się i już nie śpi dawno tłamszona pasja. Po 2 latach walki z materią czyli farba olejną i podobraziem,, stwierdziłam ze pasja jest jak rzeka, rwący nurt niszczy dużo farb, płócien, a efekt nie zawsze jest dobry. Jak często bywa i tu przypadek sprawił, że trafiłam na szkołę rysunku i malarstwa „Kryklok” stworzoną przez mgr Monikę Tobiańską – Porc. Cotygodniowe zajęcia pod okiem fachowca – artystki sprowadziły moją nieujarzmioną pasję do bardziej uregulowanego nurtu. W okresie lock downu nie mogłyśmy się spotykać i wówczas korzystałam z lekcji on-line dr Tomasza Wełny z Krakowa. Dzięki niemu zachwyciłam się innymi technikami malarskimi, szczególnie suchymi pastelami. Mam nadzieję, że los da mi jeszcze trochę czasu na oswojenie akwareli.
Inspiracją, jak już wspomniałam, byli dla mnie mistrzowie malarstwa polskiego i światowego. Po wspomnianym już Weysenhoffie wzięłam „na warsztat” Jana Stanisławskiego, Stanisława Witkiewicza, ale także Vermeera, Moneta czy Caspara Friedricha. Mam świadomość, że próby kopiowania mistrzów są działalnością wtórna, ale czytając biografie wielkich malarzy uświadomiłam sobie, że to nie jest wstyd. Wszyscy tak szlifowali swoją technikę.
Współczesne media, pinterest, facebook i inne portale dostarczają nieprzebraną ilość fotografii natury i reprodukcji, które stanowią inspirację. Ale największe zadowolenie daje malowanie natury i uwieczniane na płótnie własnych wspomnień i miejsc, gdzie zakotwiczyło się serce np. biebrzańskie bagna i beskidzkie górskie szlaki…”
W okresie szkolnym moją pasją była nauka, zwłaszcza przedmioty humanistyczne i przyrodnicze. Pewnie dlatego znalazłam się w Liceum o profilu mat – fiz. Zajęcia plastyczne miałam z profesor Elżbietą Rogalską, ale jakoś nie mogłyśmy znaleźć wspólnego malarskiego języka, bo zawsze słyszałam od niej: „za dokładnie”, i tak mi już pozostało. W międzyczasie lubiłam coś tam sobie pomalować. Deseczki, drewniane pojemniczki, łyżki itp. Po liceum szkoła zawodowa, czyli Akademia Medyczna i ślub z Waldkiem w 1981r. A potem praca, specjalizacje, jedynka i dwójka z interny, potem kardiologia i praca, praca. Szymona urodziłam pomiędzy dyżurami w 1984 roku.
O malowaniu pomyślałam gdy w 2014 roku podczas pobytu w Lublinie zobaczyłam obraz Henryka Weyssenhoffa ,,Łoś na trzęsawisku”. Patrzyłam na ten obraz i pomyślałam: „Muszę to mieć”. Aby mieć trzeba sobie to zrobić. I tak się zaczęło. Dopiero 4-ta wersja nadawała się do pokazania, ale obudziła się i już nie śpi dawno tłamszona pasja. Po 2 latach walki z materią czyli farba olejną i podobraziem,, stwierdziłam ze pasja jest jak rzeka, rwący nurt niszczy dużo farb, płócien, a efekt nie zawsze jest dobry. Jak często bywa i tu przypadek sprawił, że trafiłam na szkołę rysunku i malarstwa „Kryklok” stworzoną przez mgr Monikę Tobiańską – Porc. Cotygodniowe zajęcia pod okiem fachowca – artystki sprowadziły moją nieujarzmioną pasję do bardziej uregulowanego nurtu. W okresie lock downu nie mogłyśmy się spotykać i wówczas korzystałam z lekcji on-line dr Tomasza Wełny z Krakowa. Dzięki niemu zachwyciłam się innymi technikami malarskimi, szczególnie suchymi pastelami. Mam nadzieję, że los da mi jeszcze trochę czasu na oswojenie akwareli.
Inspiracją, jak już wspomniałam, byli dla mnie mistrzowie malarstwa polskiego i światowego. Po wspomnianym już Weysenhoffie wzięłam „na warsztat” Jana Stanisławskiego, Stanisława Witkiewicza, ale także Vermeera, Moneta czy Caspara Friedricha. Mam świadomość, że próby kopiowania mistrzów są działalnością wtórna, ale czytając biografie wielkich malarzy uświadomiłam sobie, że to nie jest wstyd. Wszyscy tak szlifowali swoją technikę.
Współczesne media, pinterest, facebook i inne portale dostarczają nieprzebraną ilość fotografii natury i reprodukcji, które stanowią inspirację. Ale największe zadowolenie daje malowanie natury i uwieczniane na płótnie własnych wspomnień i miejsc, gdzie zakotwiczyło się serce np. biebrzańskie bagna i beskidzkie górskie szlaki…”
14 stycznia zapraszamy na wernisaż i spotkanie z artystką.
Udostępnij wydarzenie